Absolutny i niedoceniony tribute dla złotej ery superhero” tak zareklamował mi ten komiks kolega Orzeł, już parę dobrych lat temu. A ja dopiero kupiłem i przeczytałem to wczoraj w nocy, w niedzielę.. wstyd.

Jak to się stało, że ogóle to przeczytałem. Otóż jakoś kilka dni temu wypatrzyłem na jednym z portali aukcyjnych używaną „Nową granicę” za ułamek ceny okładkowej. No to wziąłem gdyż nic na horyzoncie lepszego nie było a że kiedyś słyszałem, że dobre to może i warto. Komiks przyszedł w piątek. Było to opasłe ponad pięćset stronnicowe tomiszcze, z czego ponad czterysta to całe opowiadanie a reszta to, jak się okazało, cenne dodatki, o których opowiem w dalszej części mojego wywodu.

Na początek akcja. Ta wydaje się dość skomplikowana tak mniej więcej do połowy komiksu gdyż dzieje się kilka, bliżej dziesięciu niż dwóch -trzech, wątków jednocześnie i każdy z nich jest zupełnie oderwanym od pozostałych opowiadaniem. Nic nie trzyma się kupy i ma się chęć zamknąć komiks już po pierwszej historii o ile nie znajdzie się zaraz sens tego wszystkiego.

Co tam takiego jest? Otóż czyta się w pierwszej kolejności coś o dinozaurach jak wymordowały dwie ekipy żołnierzy na wyspie. Potem znajdujemy opowiadanie o wojnie USA z Koreą Północną gdzie oglądamy sobie walkę samolotów a potem nawalankę na noże Amerykanina z Koreańczykiem. Następnie pojawia się wątek o Marsjaninie, który chce wrócić do domu z Ziemi. Potem mamy o tym jak narodził się Flash- dla nieco nie orientujących się czytelników, ale może i dobrze że znalazła się tam ta historia. Podpatrujemy wojnę Ku-Klux-Klanu z czarnymi przedstawicielami zamieszkującymi Amerykę Północną i wiele innych: tajny projekt bazy, super rakieta, samobójstwo rysownika.. to wszystko dzieje się jakoś w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

W tym wyżej wymienionym tyglu mini opowiadań pojawiają się super bohaterowie: Batman, Superman, Wonder Woman, wspomniany Flash. Green Lantern ze swoją historią i wszyscy pomniejsi super bohaterowie, których obecne pokolenie czytelników komiksów już nie pamięta lub nie zna.

Na uwagę zasługuje fakt, że gro z wymienionych super bohaterów działa bezprawnie i są powoli wyłapywani przez rząd USA.

I z tego bałaganu gdzieś tak w połowie komiksu, jak pisałem, zaczyna się wszystko układać , przenikać i zazębiać i składa się w logiczną całość. Wtedy już wiemy, że coś chce unicestwić ludzi i jak w katastroficznych filmach jest duże i niepokonane i oczywiście atakuje przede wszystkim USA. Wiemy też, że sytuacja w tym kraju jest nieciekawa, szczególnie na tle rasowym co wpływa także na samopoczucie Marsjanina, który zaczyna intensyfikować swoje przygotowania do powrotu na Marsa. Dowiadujemy się jaki ma cel budowana rakieta w podziemnej, tajnej , wojskowej bazie na środku pustyni i właściwie wszystkie wątki się klarują.

A najważniejsze, że w końcu układa się PLAN jak rozwalić, coś co chce zniszczyć ludzkość.

Jaki to już nie będę opisywał. Zostawię Was z tym. Dodam tylko, że problem zostanie rozwiązany w iście hollywoodzkim stylu, amerykańskim do szpiku kości, niemalże tandetnym , plastikowym i kolorowym, zabrakło tylko Brucea Willisa, Rockyego i Van Dammea, ale to przecież komiks a nie film 🙂

No i dlaczego to wszystko jest takie fajne?

Odpowiedź na to pytanie znajdujemy sami czytajac komiks ale pózniej zyskujemy pewność, że to dobre gdy śledzimy na końcu przypisy autora, w których opowiada on skąd się wzięły niektóre kadry, pomysły, twarze. Jest tam, w tym opracowaniu na końcu wiele sentymentu do opowiadań komiksowych, wydawanych dawno, dawno temu w USA, w latach 40-tych i 50-tych, sprzedawanych po zaledwie kilka centów zeszytówek (komiks rozmiaru i objetości zeszytu ), w których opowiadania polegały na tym, że super bohater musiał zniszczyć dużego potwora i tyle. Cały komiks to także wspomnienia autora o ludziach, do zdarzeń, rzeczy… nawiązuje on do prawdziwych miejsc (bar ze zdjęciami lotników), stara reklama, osoby obdarza znanymi sobie twarzami z dzieciństwa (jego tato jest obsadziny w roli bohatera, jest jednym z lotników w komiksie), pojawiają się stare klasyki motorów i samochodów w tym także pierwszy model batmobilu, którego Batman używał przeszło kilkadziesiąt lat temu.

Poza tym rysunki! Obrazki, kadry, dziewczyny – wszystko narysowane i pokolorowane w stylu pop art (pop-art), którego znamy z pewnością takich przedstawicieli jak m.in Andy Warhol czy Roy Lichtenstein, kopiowanych na ściany masowo przez Ikeę.

Pop art jest szczególnie widoczny przez ograniczoną paletę kolorów, którymi posługuje się kolorysta do zaledwie kilku ale pełnych. Styl pop art tu to kanciaste twarze u mężczyzn, okrągłe buzie dziewczyn, wszystko obrysowane czarną linią, komiks jest nawet wydany na takim papierze, symulującym ten „z przemiału”, lekko pociemniały a mógłby być z powodzeniem wydrukowany na kredowym papierze ale dobrze, że wydawcy nie poszli tym trybem. Brakuje tylko dużych pixeli jakimi cechuja sie tego typu prace gdy sa powiększone do granicy możliwosci. Jest klimat szanowni Państwo.

Do tego mamy do dyspozycji szkicownik na końcu więc pełna uczta.

Zapomnialbym jeszcze o jednym, nie czyta się nudno nie tylko ze względu na wartką akcję, wiele watków ale także na to, że jest różna forma opowiadania: mamy komiks ale także dowiadujemy się wiele z narysowanych artykułów będących dopełnieniem historii całego dzieła, ktòre przecinaja komiksowe historie.

I tak jak powiedział mój kolega, jest to naprawdę trybut dla lat pięćdziesiątych, gdy komiksy o super bohaterach święciły swój triumf i każdy dzieciak chciał posiadać nieziemskie moce i walczyć ze złem.

Komiks czytało mi się naprawdę przednio i sentymentem, mimo że dawno nie wracałem do świata DC czy Marvela naprawdę miło się wróciło tam na tych parę godzin.

Komiks oczywiście polecam, ten uważam, jest dziełem wybitnym.

Piotr

Zacytowane kadry pochodzą z komiksu „Nowa Granica”, wydanie DC Comics Polska, Egmont Polska 2015, zacytowanie nie służy zarobkowi a ma jedynie na celu pokazanie pełnej recenzji komiksu.

Dodaj komentarz

Trending